Na pokładzie jego statku nie było komputera, wszystko liczył na kartce papieru. Jedyny Polak i 89 człowiek w kosmosie opowiada o tym, jak roztopione aluminium chlapało po szybach, o orbitalnej diecie, a także o swoich duchowych przeżyciach. Szczegóły mocno przemawiają do wyobraźni. Kosmiczna przygoda Mirosława Hermaszewskiego znów budzi zainteresowanie. Z perspektywy czasu, minęło już 40 lat, najciekawsze wydają się szczegóły.
Mirosław Hermaszewski, fot. Bartek Sadowski
Przykład? Wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że przeciętny samochód osobowy jest dziś lepiej wyposażony w elektronikę niż radziecki statek kosmiczny z lat 70. Trudno to sobie wyobrazić, ale trajektorię lotu astronauci rysowali wtedy ołówkiem, a od prawidłowych obliczeń zależało przecież ich życie. – Nie mieliśmy żadnego komputera na pokładzie, na statku Sojuz-30 nie było. Wszystko mieliśmy w głowie. Teraz jest łatwiej, my musieliśmy to liczyć sami. Samo zejście z orbity jest bardzo skomplikowane. Trzeba wylądować, a to nie jest samolot, po drodze jest bariera cieplna. Pojawiała się wątpliwość: czy myśmy to wszystko dobrze policzyli? Jeśli trajektoria będzie zbyt płaska, to wrócimy na Ziemię w formie skwarek, a jeśli zbyt stroma, to zniszczą nas przeciążenia – w programie „Z tymi co się znają” opowiada Mirosław Hermaszewski, pierwszy i jak dotąd jedyny Polak w kosmosie.
O lądowaniu, a zwłaszcza o przebijaniu atmosfery w drodze powrotnej, opowiada w niezwykle barwny sposób. – Płomienie robią się coraz mocniejsze, tuż przy twarzy jest 20 milionów stopni. Szyby zmieniają kolor od żółtego, przez brązowy, po czarny, chlapie na nie roztopione aluminium, nic nie widzimy i pojawiają się potworne przeciążenia, tak duże, że mówić jest trudno, a oddychać trzeba przeponą – wspomina Mirosław Hermaszewski.
Mirosław Hermaszewski, fot. Bartek Sadowski
Dramatyczne momenty to jednak nie wszystko. Astronauci mają też ten przywilej, że Ziemię i kosmos mogą oglądać z zupełnie innej perspektywy. Mirosław Hermaszewski w szczegółach pamięta moment, gdy po starcie statek wchodził już na orbitę, udało się go ustabilizować, i znalazł się czas na to, by rzucić pierwsze spojrzenie przez iluminator. –
Zobaczyłem pięknie zachodzące słońce i dynamiczne przejście barw: błękit, granat i wreszcie czerń kosmosu. To jest przeżycie głęboko estetyczne. Nie wierzyłem wtedy, że jestem w kosmosie. Później przeżycie estetyczne przeradza się w duchowe. Mnogość przemyśleń i zjawisk sprawia, że patrzysz na tę głębię kosmosu i zadajesz sobie pytania: skąd to się wzięło? Jesteśmy w składzie galaktyki, w której jest 200 miliardów gwiazd podobnych do słońca, a galaktyk nieprzeliczalna liczba. To kim ty jesteś, człowieku? – mówi Mirosław Hermaszewski.
Od czasu jego wyprawy zmieniło się bardzo wiele – teraz miałby do dyspozycji najpotężniejsze komputery. Na pytanie, czy poleciałby dziś na Marsa, gdyby dostał taką propozycję, odpowiada jednak krótko: – Niech lecą beze mnie. Więcej można się dowiedzieć z obszernej rozmowy polskiego astronauty z Marcinem Prokopem w programie „Z tymi co się znają”. To też unikalna okazja, żeby zobaczyć dietę astronautów sprzed ponad 40 lat. Mirosław Hermaszewski zaprezentował m.in. oryginalny chleb z tamtych czasów – to bochenek o rozmiarach 2 na 1 cm, w hermetycznym opakowaniu, do zjedzenie w jednym kęsie, a do tego prasowane: owoce, słodycze, cytryna czy herbata. Takie szczegóły, zwłaszcza gdy można je zobaczyć, też przemawiają do wyobraźni.
Źródło: prexpert.com.pl